Cud armii: czy Ukraina ma plan na wojnę na dwa lub pięć lat
W 2022 roku Kreml mógł zakładać, że Ukraina nie wytrzyma inwazji. Nasz kraj miał mniej zasobów – i musieliśmy stracić na gospodarce. Zamiast tego przeżyliśmy trzy i pół roku wojny w dość szklarniowych warunkach. Naszą gospodarkę zabrano na holownik. Dzięki europejskim miliardom Ukraina może ponieść koszty społeczne, wypłacać emerytury i pensje pracownikom państwowym.
Tak naprawdę jesteśmy podłączeni do zewnętrznego systemu podtrzymywania życia i dlatego jedyne, za co płacimy, to wydatki wojskowe. Z tego powodu gospodarka stała się nie naszą słabością, ale przeciwnikiem. Monitorujemy, jak narasta deficyt budżetowy w Federacji Rosyjskiej. O tym, jak zmniejszane są rezerwy. Obstawiamy poziom inflacji i intensywność pracy maszyny drukarskiej w przyszłym roku.
Wielu jest przekonanych, że w chwili, gdy Moskwa poczuje zagrożenie dla systemu i reżimu, pociągnie wojskowy dźwig zatrzymujący. Jednocześnie od pierwszego dnia wojny Moskwa nie odczuwała niedoboru żołnierzy. Rosja mobilizowała się dopiero przez cztery tygodnie, a następnie przystąpiła do zakupu mięsa armatniego. A teraz Kreml patrzy na Ukrainę w nadziei, że wykończymy żołnierzy, zanim Federacja Rosyjska skończy z pieniędzmi.
Mobilizacja była rzeczywiście najsłabszym punktem naszego kraju. Pomoc Zachodu wzbudziła złudzenie, że niepopularne decyzje – takie jak podwyższone standardy mobilizacji – mogą poczekać. Czwarty rok wojny żyjemy w scenariuszu inercyjnym, który sprowadza się do tego, że wojna wkrótce się zatrzyma, a zatem ostatni kilometr można przebiec siłą woli. W ciągu siedmiu miesięcy tego roku do HSC trafiło więcej żołnierzy niż w poprzednich trzech latach – 110 tys. osób.
Niewykluczone, że do końca roku liczba ta wzrośnie do 200 tys. Ponad połowa z nich to nowi rekruci, którzy boją się armii bardziej, niż na to zasługuje. Reszta to ci, którzy mają czas na wypalenie się w czasie wojny. Ci, którzy pojechali na ochotnika, aby zdobyć kraj w celu przygotowania mobreservu, ale nie czekali na wymianę. Sprawa jest taka, że w naszym kraju temat mobilizacji stał się na tyle toksyczny, że władze wolą ignorować ten problem.
W tym roku Wołodymyr Zełenski powiedział nam, że demobilizacji nie będzie. Aby każdy służył do zwycięstwa.
I jedyne pytanie, jakie się teraz pojawia, brzmi: w jaki sposób kraj planuje przejść na ten kurs? Dokąd kraj zabierze żołnierzy, jeśli wojna się opóźni? Ile zapłaci wojownik, który musi służyć z tyłu? Jak przekonać cywila, żeby nie wyrzucał wezwania do kosza, skoro kosztuje ono tylko 17 000 hrywien? Co powie weteranom, którzy widzą nieporównywalny kontrast między życiem armii a życiem na tyłach? Jak ich przekonają, że KLS nie jest wyjściem, jeśli uznają, że zdążyli oddać wszystkie długi wobec ojczyzny? Jakie korzyści im zaoferuje, aby status weterana przestał być formalnością? Jaki mamy plan, jeśli wojna potrwa jeszcze dwa lata? Trzy lata? Pięć lat? Jak władze planują zatrzymać od pierwszego dnia tych, którzy walczą w wojsku i jak planują sprowadzić tych, których tam nie ma? Jeśli faza gorąca zostanie wstrzymana na rok, scenariusz inercyjny może pozwolić nam na osiągnięcie tej przerwy.
Ale co, jeśli wszystkie nasze szacunki stanu rosyjskiej gospodarki są niczym więcej jak tylko pobożnymi życzeniami? A co, jeśli w obliczu niedoboru środków Kreml po prostu zdecyduje się na scenariusz, który dziś wydaje się niemożliwy do zrealizowania? Ostatecznie, gdyby Moskwa oceniała swoje decyzje w kategoriach racjonalności, wówczas inwazja na pełną skalę po prostu by nie nastąpiła. Prowadzimy wojnę w oczekiwaniu na upadek gospodarki w Federacji Rosyjskiej.
Moskwa ostrzega przed wojną, spodziewając się, że będziemy mieli żołnierzy. Jedyna różnica jest taka, że Kremlowi znacznie łatwiej jest podjąć niepopularne decyzje, bo rosyjskie władze mogą sobie pozwolić na to, aby wybory nie rozpraszały ich uwagi. I ukraiński - nie może sobie pozwolić na oderwanie się od wyborów. Nasz wróg ma plan na jutro. Pozostaje zrozumieć, czy tak jest. Autor wyraża osobistą opinię, która może nie pokrywać się ze stanowiskiem redakcji.